Albatros vs Kiwi

Jeszcze nie opadł na dobre kurz po zamieszaniu, jakie mieliśmy przyjemność śledzić w Wietrznym Mieście, a Paul Coll dostarczył nam kolejnych emocji w Lodynie, gdzie zaczął się Canary Wharf Classic 2017.
Turniej nie jest duży. W pierwszej rundzie mamy zaledwie osiem meczy, ale małą liczbę może zrekompensować ich jakość.

Zaczęło się od prawdziwej uczty. Na korcie zmierzyli się Simon Rösner – rakieta numer jeden naszych zachodnich sąsiadów, który w tym roku ukończy 30 lat, a obecnie plasowany jest na 9 miejscu rankingu światowego i o pięć lat młodszy Paul Coll z Nowej Zelandii (#16 PSA).

W pierwszym secie Nowozelandczyk nie poddał się niemieckiej presji i wszystkie swoje błędy nadrabiał szybkością i zwinnością. Biegał za piłką niczym kiwi za owadami, by po 26 minutach cieszyć się wygranym setem (11:8). Niemiec popełnił kilka rażących błędów, szczególnie przy wyborze uderzenia przy krótkich piłkach pod ścianą lub uderzając za nisko.

W drugim secie Simon lepiej dopasował swoją taktykę do gry przeciwnika i zrezygnował z ryzykownych, krótkich piłek, za to konsekwentnie, mocno i z niemiecką precyzją, przeganiał Paula po tyłach kortu, Grał bardzo skutecznie i konsekwentnie. Parę razy wzbił się w powietrze niczym albatros (dosłownie i w przenośni), próbując atakować zepchnięty do defensywy, choć nie zawsze z sukcesem. W końcu, po kolejnych dwudziestu minutach gry, wyrównał wynik w setach na 1:1 (9:11).

W trzecim secie, było wszystko czego od squasha na najwyższym poziomie można oczekiwać: długie wymiany, zmiany tempa, zaskakujące ataki i doskonałe krycie kortu przez obu graczy. Kwintesencja tej gry, z niewielką liczbą błędów. Przyjemnie było patrzeć. Nowozelandczyk potrzebował kolejnych dwudziestu minut, żeby wygrać ten set (12:10), tak zacięta była ta walka.

Czwarty set, właściwie nie przyniósł nic nowego w sferze wizualnej widowiska, ale każdy kto grał w squasha, widząc intensywność gry i upływ czasu zaczął zastanawiać się, komu szybciej braknie sił, bo zaczęły pojawiać się pierwsze objawy zmęczenia.
Spóźnione powroty, sporo błędów i mało precyzyjnych odbić. Do tego warto było skupić się na postawach obu zawodników, żeby spróbować odczytać co się dzieje w ich głowach i który lepiej psychicznie zniesie tę batalię.
Aż trudno uwierzyć, że czwarty set trwał kolejne dwadzieścia minut, by ostatecznie przynieść wyrównanie Rosnerowi (9:11).

Piąty set zaczął się dobrze dla Colla, który szybko wypracował przewagę na 7:2. Niestety zaczęły się problemy z kurczami nóg i Rösner odrobił straty.
W jakość widowiska próbował wpisać się sędzia sowimi decyzjami, które nawet po powtórkach czasami pozostawały niezrozumiałe dla graczy, widowni i komentatorów.
Ostatecznie po zaciętym boju, wyczerpaniu limitu powtórek, wybuczeniu sędziego przez widownię, w 116 minucie gry, czyli po kolejnym dwudziestominutowym secie, kiwi triumfował nad albatrosem (11:9).


Szkoda Niemca, bo grał naprawdę bardzo dobrze, ale ktoś musiał przegrać i trzeba przyznać, że w ostatnim secie był trochę słabszy fizycznie i psychicznie.
Paradoksalnie szkoda też Nowozelandczyka, bo co prawda widzowie dostali piękne widowisko, ale teraz przed nim Deryl Selby (8 lutego) i jeśli uda mu się wygrać, to dnia następnego przyjdzie zmierzyć mu się z Nickiem Matthew. Oby zdążył się zregenerować, bo Deryl spędził na korcie tylko 60% czasu pojedynku ptaków.

Po meczu Nowozelandczyk przyznał, że ten mecz był dla niego prawdziwą bitwą umysłów i oczywiście wyczerpujący fizycznie. Zmuszał się do podjęcia walki pomimo bólu i wyczerpania.

Wyniki rozegranych meczy:
[1] Nick Matthew (ENG) bt Ryan Cuskelly (AUS) 3-0: 15-13, 12-10, 11-2 (65m)
[8] Cameron Pilley (AUS) bt [Q] Joel Makin (WAL) 3-0: 11-2, 11-8, 11-4 (57m)
[6] Daryl Selby (ENG) bt [Q] Charles Sharpes (ENG) 3-0: 14-12, 11-6, 12-10 (46m)
Paul Coll (NZL) bt [3] Simon Rösner (GER) 3-2: 11-8, 9-11, 12-10, 9-11, 11-9 (116m)