Czym był RMS Titanic, chyba nie muszę tłumaczyć. Zakładam, że wielu pasjonatów squasha wie również, że na pokładzie tego transatlantyku był ulokowany kort do gry w squasha właśnie. Jako pasjonat morza i czarnej piłeczki nie mogłem sobie darować napisania artykułu łączącego oba te hobby.

Wymiary kortu na statku odpowiadały standardom tamtych czasów, ale były nieco inne od współczesnych. Kort na Titanicu miał wymiary 914,4 cm długości (30 stóp) na 609,6 cm szerokości (20 stóp), obecnie korty mają 975 cm x 640 cm.  Ze względu na konstrukcję brytyjskiego transatlantyku również wysokość kortu była ograniczona do około 482 cm, więc z lobami trzeba było uważać. Wejście mieściło się z lewej strony tylnej ściany, więc podobnie jak pokazano na wizualizacji Titanic II:

Umiejscowiony był na dziobie:

Podłoga mieściła się na poziomie pokładu G, a galeria widokowa, z której można było obserwować rozgrywkę, była na poziomie pokładu F:

Umiejscowienie kortu jest o tyle ważne, że odegrało dość istotną rolę w katastrofie, która się rozegrała po zderzeniu z górą lodową, ale po szczegóły zapraszam do źródeł marynistycznych.

Opiekunem kortu był angielski trener Mr Frederick Wright. Otrzymywał gażę wysokości 1 Funda Brytyjskiego tygodniowo. Był odpowiedzialny na utrzymanie porządku na korcie, rezerwacje kortu, wyposażenie graczy w niezbędny sprzęt czyli rakiety i piłkę, ale również można było z nim zagrać (bez dodatkowej opłaty, choć źródła milczą w tej sprawie). Wright prawdopodobnie utonął w trakcie katastrofy, jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Oczywiście z kortu nie mógł korzystać każdy, to nie te czasy. Mieli do niego dostęp tylko pasażerowie pierwszej klasy. Opłata za korzystanie z kortu wynosiła dwa szylingi (czyli dzisiaj około 12 Dolarów USA) od osoby, za pół godziny. Limit gry wynosił godzinę, w przypadku dużego zainteresowania i wielu chętnych na grę. Niestety brak w źródłach informacji o tym, co jeśli ktoś chciał pograć sam lub z trenerem, ale znając ówczesne realia wydaje się, że gra solo była nie do pomyślenia, a trenerowi płacił armator, więc nie ponosiło się opłaty za grę z nim (choć napiwki mogły być mile widziane).

Jednym z graczy był Archibald Gracie Colonel, wówczas 53 letni amerykański pisarz, pasjonat historii, po katastrofie autor książki opisującej jej szczegóły (wznawianej do dzisiaj).Podobno był ostatnim opuszczającym okręt spośród tych, którym udało się przeżyć i zarazem pierwszym z uratowanych, który umarł już po katastrofie.

Jest on postacią o tyle ważną, że zarezerwował kort i umówił mecz z Wrightem trochę pechowo, bo o poranku po katastrofie. Gdy już doszło do zderzenia z górą, Colonel natknął się na trenera i podobno miała między nimi miejsce, typowo brytyjska wymiana zdań:

Przechadzając się po pokładzie pan Colonel przyglądał się gorączkowym poczynaniom załogi i wypatrywał znajomych twarzy, w coraz bardziej skonsternowanym tłumie, liczne gromadzącym się na pokładzie. Wtem dostrzegł trenera squasha, z którym był umówiony na rozgrywkę dnia kolejnego. Z iście amerykańskim brakiem wyczucia, postanowił sobie zażartować:

– Czyż nie było by wskazanym odwołać jutrzejszą rozgrywkę? – Napomknął uprzejmie i nieco żartobliwie naśladując flegmatyczny brytyjski akcent. 

– Tak, bezpieczniej będzie odwołać. – Wright odpowiedział nieco nerwowo. Sprawił przy tym wrażenie nieco nieobecnego, ale jego głowę zaprzątała słona woda wdzierająca się na kort i tym samym przesądzająca losy statku. Tyle dobrego, że nie będzie musiał jej sprzątać.

Trochę podkolorowałem, oryginał jest jakiś taki suchy:

?Hadn?t we better cancel that appointment?? Grace said.

?Yes, we better,? replied Wright.

 

Rozgrywka na korcie na Titanicu mogła wyglądać mniej więcej tak:

A jak to wygląda na dzisiejszych wycieczkowcach? Na wielu z nich korty teoretycznie są, ale chyba squash nie jest ulubioną rozrywką pasażerów tych pływających miasteczek rozrywki, ponieważ wiele z nich wygląda tak, jak ten poniższy w Epic Norwegian (zdjęcie zrobione przez przez pasażera jednego z rejsów):

Osobiście gdybym miał możliwość gry na oszklonym korcie, na pełnym morzu, to miał bym ciężki orzech do rozgryzienia: patrzeć na piłkę cz morze? Na szczęście, w poniższym rozwiązaniu, turyści bądź amatorzy koszykówki pomogli by rozwiązać ten dylemat, choć pewnie tylko przez chwilę, bo większość z  nich poszła by na zakupy, do kasyna lub symulatora F1.