Rzecz o ludziach walczących.
Dziś o przeżyciach każdemu z graczy znanych. Znanych z autopsji, przekazu, bądź też opowiadań z serii ?znam znajomego, co mu się zdarzyło?. Przetestowanych spiekotą na własnej skórze, zapewne obecnie wypartych ze świadomości.
Kto pamięta, powspomina. Kto nie zna, temu ku przestrodze!
Jest to tak zwana ?historia na faktach?.
Dawno, dawno temu…
Grając pewnego pięknego wieczoru, w ulubionym klubie, ulubioną rakietą z ulubionym ? wymagającym ? adwersarzem, doszły mnie z kortu obok, jakieś przedziwne, nigdy dotąd nie słyszane odgłosy. Wybierając się do ulubionego klubu, sądziłem, że spędzę miłą, acz standardową godzinę, bez specjalnych dodatków. Dźwięki te zwiastowały coś zupełnie wyjątkowego.
A zaczęło się niewinnie…
Uskuteczniając na wynajętym korcie swą czystą, lekką, dziewczęcą raczej ? jak miało się okazać – w swej delikatności grę, słyszałem co pewien czas z kortu obok między znanymi mi z przeszłości odgłosami szaleńczej galopady, nowe, dziwne dźwięki. Z lekka stłumione jak gdyby przefiltrowane przez jakąś materię,monotonne, miarowe, niesione rozgrzanym przez boga sportu powietrzem. Po każdym z nich następowała krótka pauza i frywolne westchnienie niknące w szeleście ? chyba ? rozmowy zza ściany.
Po chwili konsternacji wróciłem do swej gry, upokorzony uprzednio wtykaniem nosa w cudze sprawy kilkoma kąśliwymi skrótami z tyłu kortu (ot dla niewtajemniczonych główne tajne zagranie w byłym zaborze Austro-węgierskim).
Po zmarnowanym secie, opętany ciekawością poznania, uzbrojony dla kamuflażu w butelkę wody w ręku udałem się, w trakcie przerwy, w rejony tajemniczego kortu obfitującego w wyżej opisane walory akustyczne. Minąłem dzielące nas przepierzenie. Pozdrowiłem wyciągniętego na sofie jednego z trzech uczestników potyczki, chociaż uczestnik to zbyt banalne i nieoddające wagi wydarzenia określenie. Gladiator – tak – to słowo pasuje dużo bardziej do charakteru imprezy dziejącej się w klubie. Gladiator leżał i dyszał wyciągnięty na sofie, racząc się izotoniczną, odświeżającą kolą. Z jego twarzy biła radość zmęczenia i pewnego rodzaju błogość, jednakże podszyta dziwnym efemerycznym niepokojem.
Nie znam człowieka ? pomyślałem filozoficznie – kończąc tym samym lekturę jego twarzy. Mój wzrok prześlizgnął się gładko w stronę areny… tak, to również to słowo bardziej adekwatne. Arena – na której dwóch nieznanych mi wojów toczyło swoją batalię.
Oczom moim ukazało się widowisko monumentalne i straszne zarazem. Frapujące i wciągające swą perwersyjną formą, sięgającą w najdalsze atawistyczne trzewia źródeł sportowej rywalizacji… Na śmierć i życie!!! – był to bój. Widziany własnymi mymi oczyma, do tego dnia niewinnymi. Po tym co zobaczyły, wszystko musiało się zmienić, a jutrzejszy wschód słońca już nigdy nie miał być takim jak dawniej.
Bateria świetlówek niestrudzenie malowała to monumentalne widowisko. Giętkie ciała wiły się, pląsały, wykonywały drapieżne skoki, szczupaki, węgorze i co tam jeszcze podwodna matka natura posiada. Festiwalu uderzeń nie było końca. Bousty od kolan przeciwnika, wolej między nogami, wolej podparty ? rączką rakiety o głowę przeciwnika. Ot istne juwenalia, opisowi nie byłoby końca. Korowód ciętych parad, niespotykanych zwrotów akcji i jogicznych wypadów przyprawiał o zawrót głowy. Jednak wśród całego kalejdoskopu zagrań, nie było tego najważniejszego, tego z odgłosem, który przyciągnął mnie z mojego kortu jak świeca ćmę.
Nagle stało się. Brutalne, acz kojące męczarnie poznania olśnienie. Tajemnica ?odgłosów zza ściany? objawiła mi się w jednej milisekundzie, w całej swojej histerycznej treści. Jednakże partner ponaglał do powrotu do gry, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Więc wróciłem na swój kort.
Gra po obrazach przed chwilą widzianych nie kleiła się zupełnie, co oczywiste. Sponiewierany goryczą zniweczenia kolejnego seta, udałem się w znane czytelnikowi rejony, kontynuować dalsze badania nad enigmatycznym ?tym? dźwiękiem.
Jak uprzednio na sofie siedział gladiator. Jak uprzednio i ja z butelką wody się przechadzałem. Jednak gladiator jakimś odmienionym się wydawał, jakiś bardziej zamyślony, w pozie z dłonią podpierającą policzek. Jednak coś poza tym nie dawało mi spokoju… Ach tak ? spostrzegłem przebiegle ? toż to inny gladiator. Mój, przepełniony mieszanką niewzruszonego spokoju i lęku zarazem, wił się teraz po korcie w jakimś szaleńczym spazmie.
Ależ technika, pomyślałem z nietuszowanym zachwytem. Podczas gdy wijący się osiągał coraz wyższe stopnie wtajemniczenia na kojącej, ciepłej podłodze, drugi gladiatores cicho załkał o tak:
Uu ? uuu—U
Zwabiony ciągiem samogłosek, kierowany wewnętrznym, głęboko zakorzenionym odruchem współczucia spojrzałem na niego. Hmmm… poza którą przyjął uprzednio to nie zamysł, refleksja, zadumanie… to lód ? skonstatowałem z dumą. Prozaiczna, zimna kostka lodu w dłoni przy obrzmiałym policzku, powodowała ten miraż refleksji.
Piłka czy rakieta ?? spytałem współczujący. Piłka ? odpowiedział gladiator, uśmiechając się kontent zrozumienia dla swojej zaangażowanej, bohaterskiej gry, uchylając jednocześnie fragment swego czerwono, żółto, czarno, krwisto fioletowego oblicza. Potaknąłem ze zrozumieniem i przełknąłem ze zgrozą łyk wody.
W międzyczasie na korcie gladiatorzy stali już w serwis boksach gotowi do kolejnego starcia. Przeniosłem na nich swoją zatrwożoną uwagę. Serwujący podrzucił wysoko piłkę. Wziął potężny zamach, grzmotnął z całą stanowczością,.Piłka odbiła się od przedniej ściany, później bocznej, tylnej i od podłogi na wysokości serwis boksu. Drugi G mógł na nią czekać niewzruszenie, jednak wybrał wariant pląs&pląs, czterokrotnie mijając się z nią. Jednak odebrał. Return okazał się głęboki, acz w okolicach środka kortu. Gladiator returnowy szczęśliwy stanął na wysokości T. Gladiator serwujący doskoczył do piłki, wziął potężny zamach i jeszcze potężniej wykonał siarczystego lajna, kolejny raz odsłaniając mi uprzednio nabytą – jednak nie do końca jeszcze uwiarygodnioną – wiedzę o 'TYM? dźwięku. Po raz wtóry moje oczy nie mogły się mylić. Gladiator serwujący umiejscowił lajna prosto w plecach szczęśliwego z odbioru gladiatora returnującego. Dźwięk był jeszcze czystszy niż ten słyszany z mojego kortu. Z lekka stłumione, jakby przefiltrowane przez jakąś materię odgłosy nabrały treści. To było to! Piękne, soczyste, można by rzec idealne ? z góry przepraszam za kloaczny kolokwializm, ale inne słowa nie oddadzą tegoż manewru ? przy……nie w plecy. Z boku gladiator #3 siedział z lodem przy policzku, szczęśliwy, że siedzi właśnie tam i rechotał o tyle, o ile zmarznięta połówka twarzy może rechotać. Na korcie returnujący po raz kolejny dawał pokaz egzotycznego, spazmatycznego tańca na podłodze. Serwujący majestatycznie stał z triumfem na twarzy w serwis boksie, gotów do kolejnej morderczej wymiany. Stał zachwycony swoją mocą, potęgą i lisią przebiegłością ze zdobycia kolejnego punktu… W tym momencie zza moich pleców wychynął mój partner, również rażony wyżej opisanym widokiem. Będąc człowiekiem o mocnych nerwach i trzeźwego osądu, próbował tłumaczyć zasady let i stroke. Gladiatorzy spojrzeli na niego z pogardą i nienawiścią, że ten myśli, że oni niby nie wiedzą i oddalili go słowami, że przecież wiedzą, bo kumpel im mówił. Partner dał za wygraną.
Ranny gladiator wstał i przyjął pozycję do kolejnego starcia. W jego oczach czaiła się mściwa, opętańcza iskra vendetty. Oddaliliśmy się z lękiem,zdruzgotani i pełni podziwu zarazem, dla wytrzymałości owych panów oraz lęku przed potencjalnym występem w roli świadka. Dokończyliśmy nasz nudny mecz. W szatni, sądząc po stanie osobowym, okazało się, że gladiatorzy również. Dziękuję wszelkim mocom, że panowie jakoś doczołgali się pod prysznic, o własnych nadwątlonych siłach, jednak bez pomocy służb medycznych, kościelnych, organów ścigania, straży pożarnej oraz koronera.
Do dziś nie wiem ja gra ta się nazywa, aczkolwiek jednego jestem pewien, że toczyła się na korcie do squasha, na którym trzy dni wstecz grałem w zupełnie inną grę niż brygada G.
NIE BĄDŹ HARDKOREM taki był tylko jeden i miał certyfikaty. Kilka rad:
- Jesteś początkującym? Zapytaj, kogokolwiek w klubie kto już grał o zasady ?let? ?stroke?!!! Pytanie nic nie boli, niewiedza może prowadzić do ?tego dźwięku? i utraty zdrowia. Wierz mi to potwornie piecze ? w wariancie optymisycznym.
- Na początku graj w okularach. Grając z hardkorem przynajmniej zachowasz wzrok !
- Weź piłke z jedną kropką lub niebieską. Przynajmniej coś poodbijasz i nauczysz się odległości na korcie, a nie jedynie ?jogicznych wypadów? i ?skrótów z tyłu?.
Wiem, gros ludzi wstydzi się swoich początków. Jednak wierz mi, to, że z recepcji weźmiesz pro z dwiema kropkami ? a przesadziłeś – będzie zauważalne dla innych po hmmm… 13 sekundach. Trudniej będzie im zauważyć jedną kropkę na piłce 🙂
Dobrej zabawy
Życzy były hardkor, któremu się udało ? nadal widzi!
Artykuł pierwotnie opublikowany na łamach SquashLife