Przeszło rok temu, Rafał napisał serię artykułów o drodze gracza do czołówki PSA. W ostatnim artykule z serii napisał parę słów o ligach i turniejach i to na tych ostatnich chciał bym dzisiaj skupić na chwilę waszą uwagę.
Turnieje, to okazja, żeby pograć z różnymi przeciwnikami i dobrze się zabawić na korcie. Rywalizacja o miejsca, dodaje „smaczku” całej zabawie. To właśnie o te zabawę głównie chodzi, w różnych odsłonach.
Turnieje PFS
Przyjeżdżasz chwilę wcześniej, żeby załatwić wszystkie formalności przed planowaną godziną rozpoczęcia turnieju i mieć czas na rozgrzewkę. Na miejscu przekonujesz się, że sponsorzy dopiero się rozkładają, organizator już za chwilę będzie. Na kortach jeszcze chłodno i ciemno. W sumie, to dobrze, że nikogo jeszcze nie ma, bo możesz sobie wybrać kort i spokojnie się rozgrzać. Ostatecznie, 15 minut po zaplanowanym czasie, zaczynają się pierwsze mecze, a ty się dowiadujesz, że twój przeciwnik nie dojedzie. Dobrze, że zabrałeś ze sobą ciepły dres, więc się przebierasz i go zakładasz, żeby nie zmarznąć, przez około godzinę, która dzieli cię od pierwszego meczu.
Nikogo nie znasz, nie wiesz co zrobić ze sobą i buzującą we krwi adrenaliną, więc przyglądasz się grze innych, podsłuchujesz turniejowych mądralińskich i zastanawiasz się, czy coś zjeść, czegoś się napić i ile już punktów zdobyłeś?
No w końcu! Twoja kolej. Jakoś przegapiłeś, że to tuż, tuż i na rozgrzewkę masz parę minut, które powinieneś poświęcić na poznanie przeciwnika.
Zanim się dobrze rozgrzejesz – przegrałeś pierwszy set. W drugim walczysz głównie z adrenaliną i głową pełną myśli, jeszcze nie dociera do ciebie, że to tylko kolejny mecz, który trzeba wygrać. W trzecim secie w końcu jesteś sobą, grasz w miarę poprawnie, tylko trochę za dużo błędów. Trzeba zrobić parę odbić w przerwie między… meczami. Niestety. Przynajmniej masz zajęcie na kolejne kilkadziesiąt minut, po sędziujesz kolejny mecz (O mamo! Jak to się robi? Pomocy!).
Zanów godzina czekania. Teraz już emocje trochę opadły, zauważasz przekąski, włączasz się w kilka rozmów. Dzięki odwróconej drabince zagrasz przynajmniej kilka meczy. Z godziny, zrobiło się półtorej, w której zdążyłeś się 2 razy rozgrzać. Dobrze, że znów jesteś na korcie. Tylko tym razem zabawy w tym graniu jest bardzo mało. Przeciwnik kłóci się z sędziującym o każdą decyzję. Serwuje zanim zdążysz się odwrócić twarzą do przedniej ściany i żąda kary dla ciebie, za opóźnianie gry. Zupełnie nie masz serca do tej gry i żadnej przyjemności z niej. Już myślisz z przykrością o sędziowaniu kolejnego meczu (znów będą mieli pretensje o każdą moją decyzję?).
Na szczęście, po woli, zaczynasz rozumieć ten galimatias. Parę nowych znajomości i jakoś szybko zleciał czas do kolejnego meczu. Dobrze rozgrzany, w końcu gotowy też psychicznie, wchodzisz na kort i dajesz z siebie wszystko. Przy stanie 7:0 dociera do ciebie, że przeciwnik nie umie lub nie chce z tobą walczyć. Nawet się przesadnie nie spociłeś wygrywając 3 sety w rekordowo krótkim czasie.
Kolejni przeciwnicy, z którymi miałeś grać, już sobie pojechali i nie bardzo wiesz co ze sobą zrobić. Na szczęście są też wolne korty, więc szybko się z kimś dogadujesz i gracie dla przyjemności. W końcu dobrze grasz, przeciwnik się stara, obaj macie z tego radość. Chyba najlepsza impreza squash, na jakiej byłeś!
Mniej więcej tak pamiętam mój pierwszy turniej. Z każdym kolejnym turniejem, jest łatwiej, bo wiesz czego się spodziewać, jak się przygotować i czerpać z tego więcej radości. Znasz też coraz więcej osób, z którymi warto się spotkać.
Jeśli cię zbytnio nie wystraszyłem, to sprawdź na stronie PFS gdzie i kiedy w twojej okolicy jest turniej i sam się przekonaj, jak to naprawdę wygląda. Turnieje klasy C mogą pojawić się tydzień przed terminem, więc warto często sprawdzać terminy.
Turnieje 1-setowe
Znajomi namówili cię na niedzielny turniej (jakby trzeba było cię namawiać na grę w squasha). Masz przywieźć ze sobą tylko jedną butelkę wiadomego napoju i kasę na zrzutkę za korty. Zapowiada się ciekawie: 6 kortów, 12 graczy. Dużo grania przez 2 godziny.
Myślałeś, że zacznie się jak zwykle, więc przyjechałeś punktualnie, czyli na ostatnią chwilę. Wszyscy już rozgrzani, a ty wpadasz na kort w ostatniej chwili, szybka pseudo-rozgrzewka i zaczynasz grać. Zanim na dobre się rozgrzałeś, oponent „nastukał” już 11 punktów i czeka na nowego przeciwnika. No tak, ktoś wspominał, że gra się tylko jeden set, ale kto by pomyślał, że to było na serio? Czekając na przeciwnika dogrzewasz się i trochę odbijasz.
Drugi set dał ci w końcu możliwość porządnie się rozgrzać, ale zanim poznałeś przeciwnika, on już miał 11 punktów na swoim koncie. Nie ma czasu na nic po za zmianą kortu, bo kolejny gracz już czeka. Chyba za dużo myślisz, zamiast grać. 15:11 dla przeciwnika, pomimo że cały czas miałeś wrażenie, że to ty kontrolujesz grę. Tu trzeba walczyć od pierwszej piłki.
Zmiana za zmianą i ani nie zauważasz, gdy mijają 2 godziny. Co prawda zebrałeś tylko 2 punkty (wygrałeś 2 sety) więc nie masz szans na udział w wygranej, którą stanowiły przywiezione przez wszystkich napoje, ale za to nagrałeś się, jak chyba nigdy wcześniej. Wiesz czemu ci kolesie są tacy dobrzy: nic tak nie rozwija, jak tylu różnych przeciwników i tyle intensywnego grania, w tak krótkim czasie.
Wydawało ci się to niemożliwe, ale następnego dnia masz tzw. zakwasy.
Takich turniejów nie znajdziesz na stornach PFS. Popytaj o nie w klubach, wśród znajomych lub sam zorganizuj.
Turnieje 5-minutowe
Zwróciliście uwagę na to, jak mało oficjalnych turniejów jest w niedzielę? Równie niewiele jest w środy.
W właśnie tak się zdarzyło, że w mojej grupie ligowej mogą zagrać tylko osoby, z którymi już grałem w tej kolejce. Mamy 3 korty, jest nas 3. Szybko znajduję jeszcze 3 chętnych, biegiem lecę do sklepu, po wiadomy napój na nagrodę i na kort.
Zasady są proste: ustawiacie budzik na 10 minut. W tym czasie gracie nieprzerwanie i liczycie punkty. Gdy budzik zadzwoni, zmiana przeciwników. Po 5 zmianie zliczacie małe punkty – zwycięzcą zostaje ten kto zdobył ich w sumie najwięcej, we wszystkich pojedynkach.
Przyjemne, intensywne granie. Niestety czasem przeciwnik jest tak zaparzony w szybkie zdobywanie punktów, że może nie zauważyć, iż wy też jesteście na tym samym korcie i wpadnie na was, uszkadzając 2 żebra. Zabawna sytuacja: tak leżeć na korcie bez tchu, zastanawiając się czy jeszcze chwilę powalczyć o oddech, czy może zacząć krzyczeć, bo może jednak nie uda się tego oddechu złapać i warto żeby ktoś wezwał pogotowie zanim stracisz przytomność. Zupełnie odrealniony jest ten zabawny człowiek z rakietą, który stoi nad tobą i wrzeszczy, żebyś wstawał, bo czas leci. Chyba jednak zemdleję. No niestety nie udało się (zemdleć), złapałeś oddech i próbujesz się podnieść. Krzyki przeciwnika są głośniejsze, czy faktycznie trochę „odpłynąłem”?
Zmiana kortu, coś tam pobolewa, szczególnie przy wolejach, ale kto by się przejmował, trzeba punkty zbierać.
Wiecie jak to się kończy? Potem jeszcze przez miesiąc będziecie wspominać ten turniej, każdej nocy, gdy będziecie próbowali się obrócić na bok. Ból to taki użyteczny wynalazek ewolucji, który tak bardzo potrafi utrudnić nam życie poza kortem. Oczywiście, człowiek stary a głupi, więc zrobiłem sobie tylko tydzień przerwy i wróciłem do grania (lekarz zalecał 2 miesiące, ale co on tam może wiedzieć o miłości do squasha).
Na zakończenie
Jeśli chcecie się rozwijać jako gracz, koniecznie grajcie w turniejach. Na żadnym treningu nie dacie z siebie tyle, co w czasie turnieju, gdy o coś walczycie. Zyskacie na tym w każdym możliwym obszarze: poprawi się wam technika (ogranie i podglądanie innych), poprawi się wam kondycja (intensywne granie i często dłużej niż zwykle), wzmocnicie się psychicznie. Do tego nowe znajomości, nowi potencjalni gracze na mecze towarzyskie – to bonusy, które trudno przecenić.
Jeśli akurat nie ma w waszej okolicy żadnego turnieju, to zorganizujcie go sami. Nie musi to być od razu turniej pod patronatem PFS, ale już niedługo postaram się napisać i o tym, jak się do tego zabrać.