Czyli dzisiaj kilka drastycznych scen i jak się przygotować a potem radzie w sytuacji kryzysowej na korcie.
Jakiś czas temu pisałem o wypadku kolegi (Achilles). Tym razem sytuacja nieco mi bliższa. W połowie grudnia, minionego już roku, grałem sobie z kolegą. Normalna sytuacja, gramy z sobą od lat (dwóch, a może nawet trzech), więc wiemy czego się po sobie spodziewać i nigdy większej krzywdy sobie nie zrobiliśmy. „Większa” oznacza coś więcej niż siniak po piłce, czy zadrapanie rakietą.
Tym razem miało być trochę inaczej. Zaczęło się niewinnie: skrót w prawy przedni róg, doszedłem, odebrałem i też skróciłem, bo kolega z tyłu kortu został. Tymczasem ten wariat wystartował jak z procy i rzucił się do piłki, najkrótszą możliwą drogą, czyli styczną do mojej trasy powrotu do „T”. No i stało się, doszło do kontaktu. W sumie nic wielkiego, ja prawie stałem w miejscu, a on raczej delikatnie odbił się ode mnie. Pech chciał, że akurat opierał się na części stopy i zupełnie stracił równowagę. Lekko się zakręcił i robił 2 kroki do tyłu. Uderzył plecami w ścianę… i tu zwykle takie historie się kończą. Tym razem stała się jeszcze jedna rzecz, kolega nie utrzymał głowy i ta jak końcówka bicza, uderzyła w ścianę. Huk był ogromny.
Biegnąc w jego stronę obawiałem się plamy krwi na jego potylicy. Na szczęście nie było tak źle. Niestety dobrze, też nie było. Co prawda nie stracił przytomności, nie zwymiotował (dopiero w karetce), ale był kompletnie zamroczony i niezdolny do chodzenia czy stania.
No i w końcu przechodzę do sedna: doszło do tragedii na korcie i co dalej? Po pierwsze nie panikować. Trzeba sprawdzić co się naprawdę stało i podjąć decyzję co dalej. Jeśli mamy podejrzenie, że doszło do złamania, zwichnięcia lub zerwania czegoś, nie ma co dywagować, tylko najbezpieczniej wezwać pogotowie. Może nie powinienem tego pisać, ale prawda jest taka, że zawsze gdy zrobimy sobie lub komuś krzywdę, która wymaga pilnej konsultacji lekarskiej lub hospitalizacji, wzywamy pogotowie. Jeśli wychodząc ze szpitala upadniecie i złamiecie kończynę, szybciej traficie do specjalisty i na diagnostykę wzywając pogotowie, niż gdybyście doczołgali się do wózka i ktoś waz zawiózł na SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy). Takie procedury.
Wzywamy pogotowie
Jeśli pacjent nie umiera, to zanim zadzwonimy na pogotowie, warto zapytać o imię i nazwisko poszkodowanego, jego wiek oraz dokładny adres klubu, w którym gramy. Oczywiście gdy ich nie znamy. Jeśli mamy taką możliwość i czas warto powiadomić obsługę o zaistniałej sytuacji, bo dla nich może ty być nie pierwszy taki przypadek i kierując się doświadczeniem, mogą zrobić to szybciej, sprawniej, itd. Jeśli pacjent umiera, tak nam się przynajmniej wydaje, tym bardzie powinniśmy się skupić na tych czynnościach. Jedynie w przypadku krwotoku najpierw go wstępnie tamujemy, później wzywanym pomocy.
Wzywanie wyspecjalizowanej pomocy medycznej, wygląda tak, że dzwonimy na numer ratunkowy: 112. Dyspozytor poprosi nas o nasze dane (imię nazwisko, nasz numer telefonu wyświetli mu się w systemie), miejscowość zdarzenia i jego ogólny opis. Na tej podstawie przełączy nas do odpowiedniego koordynatora właściwych służb. Ten z kolei pobierze od nas bardziej szczegółowe informacje, zapyta o dane poszkodowanego (zwykle na tym etapie to tylko imię i nazwisko), oraz opis tego co się stało. Warto być przy do tego przygotowanym. W opisywanym przeze mnie przypadku, wyglądało to niej więcej tak:
„[…] Dorosły mężczyzna, xx lat, w czasie gry w squash uderzył tyłem głowy w betonową ścianę. Nie stracił przytomności, nie ma krwawienia, nie zwymiotował, ale nie jest w stanie ustać na nogach, uskarża się na silny ból głowy i zaburzenia widzenia oraz słuchu. Chwilami kontakt z nim jest utrudniony.”
Dyspozytor dopytał jeszcze o dokładny adres klubu i poprosił, by ktoś czekał na ratowników na zewnątrz, żeby ich odpowiednio pokierować.
Czekamy na ratowników
W tym czasie warto zadbać o kilka szczegółów. Jak już zostaliśmy poinformowani, trzeba wystawić „czujkę” oraz przygotować dowód tożsamości poszkodowanego. Jeśli nie ma go przy sobie, to trzeba spisać jego PESEL uzyskując go od niego lub kogoś z jego rodziny. Dobrze jeśli klub zbiera „papiery” z numerem PESEL, właśnie na wypadek takiej sytuacji (nie jest to łatwe, w czasach GIODO a obecnie RODO, bo baza taka podlega wielu obostrzeniom i wymaganiom). Zależnie od pogodny na zewnątrz, szczególnie gdy jest zimno lub pada, warto przygotować jakieś ubrania. To jest właściwy moment, żeby poszkodowanego spakować, przebrać w suche rzeczy (jeśli jest to możliwe bez ryzyka zrobienia mu krzywdy) lub przynajmniej okryć go bluzą lub kurtką. Spakowane rzeczy, zwykle z opróżnionej szafki, przygotować tak, żeby mógł je zabrać ktoś kto przekaże je rodzinie lub nasz poszkodowany zabierze ze sobą do karetki. Dobrze, wszystkie te czynności zlecić komuś (np. obsłudze klubu), a sami w tym czasie powinniśmy zostać z poszkodowanym.
Pamiętajmy, że w głowie osoby, która uległa wypadkowi zwykle panuje chaos i na wierzch zaczynają wypływać wszystkie najczarniejsze scenariusze. Nie wolno do tego dopuścić. Dlatego gdy już zadbamy o jego względny komfort fizyczny, robimy wszystko, żeby go uspokoić i nie dać mu szans na panikę i ewentualny wstrząs. W tym celu należy go zająć rozmową. Można podpytać o jakieś uspokajające tematy. Gdy kogoś nie znamy zbyt dobrze i nie wiemy o czym rozmawiać, pogadajmy o squashu, w końcu jesteśmy na korcie. W żadnym wypadku nie należy opowiadać drastycznych historii o wypadkach, nawet jeśli miały pozytywne zakończenie. To nie jest łatwe, bo w pierwszym odruchu nasz umysł będzie podążał w kierunku tych tematów. Fajnie jeśli mamy pod ręką jakiegoś pozytywnego gadułę, który jest w stanie to zrobić za nas, niefajnie jeśli jesteśmy sarkastycznym milczkiem, który lubi wkurzać ludzi… Oj ciężko było.
Jeśli danej osoby nie znamy zbyt dobrze, to warto go lub ją zapytać o to, kogo poinformować o zdarzeniu lub w razie gdyby zabrało go pogotowie i zapisać sobie ten numer na kartce lub we własnym telefonie.
Jeśli wiemy, że może być problem z samochodem czy innymi rzeczami lub gdy tego właśnie nie wiemy, warto o to wszystko wypytać.
Jest pogotowie i co teraz….
… teraz wszystko już w rękach wyszkolonych służb. Jeśli okaże się, że to jednak nic poważnego i delikwent zostaje z nami, to warto podpytać o szczegółowe wskazówki na temat tego, jak mu pomóc (jakieś okłady, jakimi objawami się zaniepokoić i udać się do lekarza – choć zwykle dostaniemy to wszystko „podane na tacy”), a potem wzywamy kogoś z rodziny kto mu pomoże, lub sami odtransportowujemy go do domu.
Jeśli koleżanka lub kolega zostanie zabrany przez pogotowie, to warto jeszcze zapytać do którego szpitala ją albo jego zabierają, choć obecnie jest to dość oczywiste, ale może nie dla wszystkich, a jeśli klub jest na pograniczu miast może być różnie. Te pytania nikomu nie zaszkodzą, ale lepiej się upewnić.
Teraz już wszystko zależy od tego skąd jest dana osoba i jak blisko jesteśmy z nią związani. Jeśli jest to ktoś przyjezdny, a w domu została żona z dziećmi, to trzeba pozbierać laptop i dokumenty z samochodu kolegi, zawieźć do swojego domu, zorganizować odwóz jego samochodu pod swój dom oraz ułożyć sobie w głowie treść rozmowy z żoną. Ja to sprzedałem, mniej więcej tak:
„[…] potknął się na korcie. Nic poważnego się nie stało, ale na wszelki wypadek wezwaliśmy pogotowie i zabrali go do lekarza na konsultacje. Pojadę za nim i dam Ci znać, gdy dowiem się czegoś więcej. Kazał Ci przekazać, że niestety w domu będzie później niż obiecał. U nas w szpitalu jest fatalny zasięg, więc możesz się do niego nie dodzwonić, zresztą nie wiem, czy nie każą mu wyłączyć komórki, więc nawet SMSa nie będzie mógł wysłać. Jak będziesz chciała się czegoś dowiedzieć to lepiej dzwoń do mnie.”
Chodzi o to, żeby z jednej strony przekazać informację o tym co się stało, a ze strony drugiej nie niepokoić niepotrzebnie. Jeśli rodziny nie ma na miejscu, to dobrze przejąć na siebie taki obowiązek komunikacji, bo osoba na SOR, może być na jakiś badaniach, konsultacjach lub faktycznie może tam nie być zasięgu i jak rodzina się nie będzie umiała dodzwonić to może zacząć panikować i myśleć o najgorszych scenariuszach. Zupełnie niepotrzebnie.
Podsumowując…
Do wypadku doszło około 20, a już ok 23 po wielu konsultacjach i tomografii głowy, wiedziałem że kolega ma połamane kości czaszki, szczęście że nie stracił słuchu w prawym uchu i zostaje w szpitalu na obserwacji. Wyszedł po kilku dniach, względnie zdrowy, choć z squasha nie powinien grać przez jakiś czas, aż mu się kości nie zrosną. On trochę panikował, bo taka jego natura, rodzina trochę, właściwie to znacznie, mniej.
Wypadki na kortach będą się zdarzać, bo niestety dwie osoby zamknięte w małej przestrzeni, z twardymi przedmiotami w dłoniach muszą od czasu do czasu wejść w interakcję, która czasem musi skończyć się niefortunnie. Nie ma co się oszukiwać, że nam się to nigdy nie przytrafi, wszystko to tylko kwestia czasu jaki spędzimy na korcie. Dlatego już niedługo napiszę też parę słów o tym, jak się przygotować na ewentualność mniejszego lub większego nieszczęścia.