Trochę o tym, jak można sobie zrobić krzywdę, próbując lepiej trenować i wcale nie chodzi o przetrenowanie, czy kontuzje. Poczytajcie o naszych doświadczeniach, żeby lepiej zaplanować swoje doświadczenia z trenerami.
Jak źle trenować z trenerem?
Tytuł bloku trochę przewrotny, ale powinien pomóc skupić uwagę na clou zagadnienia.
Nie zawsze skorzystanie z usług trenera oznacza, że nasza gra w squasha znacząco się poprawi w krótkim czasie. Temat jest rozległy i skomplikowany, dlatego skupię się tylko na wyborze trenera dla dorosłej osoby, która gra w squasha i chce poprawić swoje umiejętności, ale nie chce od razu zostać zawodowym graczem. Wybór trenera, a raczej trenerów dla dzieci, młodzieży i graczy zawodowych, to zupełnie odrębne tematy, od tego, na czym chcę się skupić w tym artykule i porad w nim zawartych proszę nie stosować wprost do ww. grup.
A zatem trochę sobie „pykamy na korcie” i chcielibyśmy być lepsi od naszych parkietowych kolegów. Skorzystanie z usług trenera wygląda na dobry pomysł, więc warto z takiej usługi skorzystać. Oczywiście można to na dzień dobry zrobić „źle” (za chwilę wyjaśnię, dlaczego nie należy dosłownie traktować określenia źle). Ja, jak często mi się to w życiu zdarza, zacząłem od takiego źle.
Już tłumaczę, o co chodzi. Gdy już trochę sami się nauczyliśmy gry w squash i osiągnęliśmy pewien poziom, który pozwala nam wygrywać w określonej grupie, to zaczynając treningi chcieliśmy, aby było już tylko lepiej. Tymczasem, jeśli jesteśmy samoukiem i trafisz do trenera, który zaczyna pracę z nami od podstaw (zmieni nam wszystko: uchwyt, przemieszczanie się po korcie, swing, postawę, i co tam jeszcze wypatrzy), to nagle (po kilku tygodniach w moim przypadku) okaże się, że gra idzie nam coraz gorzej. Taka bardzo radykalna przebudowa i powrót do podstaw, może być powodem bardzo dużego regresu. W moim przypadku było to cofnięcie się o ok. 3-4 lata (w sumie grałem 5 lat, więc bardzo dużo). Granie w lidze, turniejach nagle nie miało sensu, bo sobie zupełnie nie radziłem. Zresztą trener zalecił mi, abym zrezygnował z grania, do czasu, gdy nie powie mi, że już mogę wrócić na kort.
I wiecie co? Zrobiłem to. Zrezygnowałem z grania, 1-2 razy w tygodniu chodziłem na treningi, z trenerem lub sam ćwicząc odbicia, lub ghosting. Pracowałem bardzo intensywnie, ale właściwie nie grałem meczów. Do tego dochodził trzeci trening, ale już poza kortem: siłownia, jakieś zajęcia kardio — zależnie od potrzeb lub okoliczności.
Cała moja przygoda, z tym trenerem, trwała trochę ponad 2 lata. Wydarzyło się wszystko, co założyłem, czyli przebudowałem cały swój styl gry, poprawiłem technikę, poprawiłem wydajność. Podsumowując ten wysiłek, zrobiłem ogromny krok w kierunku zbliżenia się do dobrego gracza squash.
Co w tym złego?
Prawie nic. W moim przypadku naprawdę „tyle, co nic”, ale ja od razu wiedziałem, jak dużo będę musiał poświęcić. Ktoś nieprzygotowany na takie wyzwania i wyrzeczenia mógłby się załamać, zresztą paru kolegów to zrobiło i sobie odpuściło, albo nie było w stanie później się odbudować.
Problemem okazał się powrót do gry z przeciwnikiem. Choć technicznie podbudowany, kondycyjnie dużo lepszy niż kiedykolwiek, nie byłem w żaden sposób przygotowany do powrotu do rywalizacji. Ciągłe granie z trenerem lub samemu wyrobiło mi przykry na korcie nawyk, grania piłki do przeciwnika. Inny, uciążliwy w grze, nawyk to odpuszczanie dalszej gry po błędzie i skupienie się na analizie jego przyczyn oraz planowanie poprawy. W czasie gry, zamiast skupić się na graniu (wygraniu w domyśle), skupiałem się na technice, na błędach itp. Myślałem o wszystkim, co idealnie rozprasza, zamiast skupić się na piłce, na obecnej wymianie i cieszyć się grą. Niestety to pociągało za sobą problemy z motywacją.
Wolno, bo trwało to trochę ponad pół roku, odbudowałem się, ale kosztowało mnie bardzo dużo wysiłku i skupienia. Dużo pracy z treningiem psychicznym. Wróciłem do regularnego grania oraz samodzielnych treningów. Zrezygnowałem z usług trenera, głównie dlatego, że od dłuższego czasu czułem, że już się nie rozwijam. Dzięki uwagom trenera, jego wskazówkom zacząłem samodzielnie, paradoksalnie znacznie efektywniej, pracować nad swoją grą. Odbudowałem się psychicznie, poprawiłem swoje zachowania na korcie, wyłączyłem zbędne myślenie i już po prawie 3 latach wróciłem do miejsca, gdzie byłem zaczynając treningi (licząc w tabelach w lidze, wynikach na turniejach i grach towarzyskich). Po około 3 latach dogoniłem kolegów, którzy przed moją przygodą z trenerem byli na podobnym poziomie, a po kolejnym kwartale udało mi się ich przegonić.
Jaki były straty po drodze?
Jak już napisałem, mi udało się odbudować, więc dzisiaj uważam, że wyniosłem z tego eksperymentu dużo korzyści i doświadczenia, oraz wiedzy, które obecnie owocują i będą owocowały jeszcze przez długi czas. Potrzebowałem prawie 3 i pół roku, żeby przegonić kolegów, z którymi byłem na podobnym poziomie, ale to zrobiłem. Dobrze, że stosunkowo szybko się zorientowałem, że potrzebuję zmiany, bo mogło to trwać jeszcze dłużej i skończyć się gorzej.
Niestety nie wszyscy moi koledzy, którzy próbowali podobnego podejścia, wyszli z tych eksperymentów obronną ręką. Kilku z nich zrezygnowało z squasha całkowicie, zniechęceni regresem. Inni nadal grają, ale znacznie rzadziej i stracili serce do squasha, bo gdzieś po drodze utracili radość z gry i nie umieją się teraz jej doszukać. Jeszcze inni stracili tylko pieniądze i tak bardzo tego żałują, że zatruwają tym życie swoje i innych, zamiast skupić się na radości z gry.
Ja miałem szczęście. Wyszedłem z tego poobijany, ale zwycięski.
A miało być tak pięknie…
Już w następnym artykule napiszę, jak robić to dobrze. Czyli postaram się napisać, krótki poradnik, jak właściwie zabrać się za treningi, żeby uniknąć problemów i pułapek, które napotkaliśmy w naszej przygodzie z trenerami i „treningiem profesjonalistów”. Nadal pisząc na bazie swoich doświadczeń.